Skip to content Skip to navigation

Szkolny konkurs „Święta Bożego Narodzenia w polskiej i obcej literaturze”

REGULAMIN KONKURSU CZYTELNICZEGO„ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA W POLSKIEJ I OBCEJ LITERATURZE”

 

Regulamin konkursu:

I Organizator konkursu:
Nauczyciele-bibliotekarze Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych im. mjra Henryka Sucharskiego w Bolesławcu.
II Czas trwania konkursu:
16.12.2020 – 20.12.2020
II Cele konkursu:
- zainspirować do poszukiwań tekstów literackich dotyczących świąt Bożego Narodzenia i ich autorów,
- wyrobić umiejętność kojarzenia cytatu, wiersza, opisu z autorem,
- ocalić od zapomnienia tradycję i obyczaje świąt Bożego Narodzenia w różnym przedziale czasowym.
- wyrabiać wrażliwość na przedstawione piękno świąt bożonarodzeniowych w literaturze.
III Warunki uczestnictwa w konkursie:
1. Konkurs skierowany jest do uczniów i pracowników ZSOiZ w Bolesławcu.
2. Konkurs polega na odpowiedziach w trzech kategoriach:  I kategoria - podanie, autora i tytułu książki z której pochodzi opis, II kategoria - podanie, autora i tytułu opisywanej książki, III kategoria - podanie autora: cytatu lub wiersza.
3. Prawidłowe odpowiedzi należy przesyłać dostarczyć na adres mailowy biblioteki szkolnej: bibliotekazsoiz@wp.pl
IV Zasady rozstrzygnięcia konkursu:
1. Nadesłane odpowiedzi oceniać będzie jury w składzie: nauczyciel języka polskiego i bibliotekarz Aneta Antczak, nauczyciel bibliotekarz Sylwia Czernatowicz, nauczyciel języka polskiego Paweł Domzalski. Wyniki opublikowane zostaną 21.12.2020 roku na stronie internetowej szkoły w zakładce biblioteka.
V Postanowienia końcowe:
1 . Przystąpienie do konkursu jest równoznaczne z oświadczeniem uczestnika, (w przypadku osoby niepełnoletniej, jej opiekuna prawnego), że wyraża zgodę na przetwarzanie danych osobowych do celów związanych z realizacją konkursu, zgodnie z Ustawą z dnia 10 maja 2018r. o ochronie danych osobowych.
 
ZADANIA KONKURSOWE
 
I Z jakiej książki pochodzi opis? Podaj autora i tytuł.
Tekst 1:
Około 20 grudnia na Rynku Głównym Simona zwykle oglądała już stragany z bombkami, aniołkami i włosami anielskimi oraz lukrowane pierniki. Wcześniej, 6 grudnia rano, znajdowała w domu, jak zawsze, prezenty, najczęściej książki, na przykład Baśnie Andersena. Prezenty przynosił jej i siostrze Święty Mikołaj, a nie żadne, jak wtedy oficjalnie mówiono, Dziadek Mróz. Simona co roku odliczała dni do Wigilii. „Te chwile, które ja z dzieciństwa pamiętam, spędzone przy stole wigilijnym z rodzicami i krewnymi – powie za kilkadziesiąt lat – do dzisiaj są najpiękniejszymi, świetlanymi wspomnieniami”. Nie podzieli się jednak żadnym konkretnym obrazem.
Po śmierci Jerzego wiele w domu Kossaków się zmieniło, a na pewno – Gwiazdka. W grudniu 1955 roku w Jerzówce było zimno. Nie wystarczyło pieniędzy na węgiel, a zapas z zeszłego roku się skończył. Elżbieta paliła więc tylko w jednym piecu (…). Zabrakło nie tylko węgla, lecz także pieniędzy na drzewko, prezenty, barszcz z uszkami. Elżbieta jednak się nie poddała. Żeby nie jeść w Wigilię chleba z margaryną i marmoladą, tak jak odżywiała się z córkami na co dzień, po ciepłą kolację stanęła w kolejce z najbiedniejszymi u sercanek w Caritasie (…).
„Złamałyśmy się opłatkiem i zasiadłyśmy do stołu. Pod symboliczną gałązką jodełki, bo na całą choinkę nie było pieniędzy (…). Mama, żeby jakoś nawiązać do przeszłości, usiadła do pianina. Spod jej palców popłynęła melodia Gdy się Chrystus rodzi. Próbowała śpiewać, ale nic z tego nie wychodziło (…). Mama płakała, myśmy jej wtórowały”.
Gwiazdka w rodzinie Kossaków zawsze była wydarzeniem i na przykład w grudniu 1931 roku kosztowała więcej niż prowadzenie domu. Nie wynosiła tyle ani pensja służących Joasi i Marysi, ani kasa chorych, ani pranie, naprawy, telefon, fiakry, posłańcy, pisma, książki, gazety, kino, szycie czy wydatki na dobroczynność.
Tekst 2:
W Wigilię przed godnymi świętami już od samego świtania wrzał przyspieszony, gorączkowy ruch w całych Lipcach.(...)
 
Boć to Gody szły, Pańskiego Dzieciątka święto, radosny dzień cudu i zmiłowania Jezusowego nad światem, błogosławiona przerwa w długich, pracowitych dniach, to i w ludziskach budziła się dusza z zimowego odrętwienia, otrząsała się z szarzyzny, podnosiła się i szła radosna, czująca mocno na spotkanie narodzin Pańskich!
 
I u Borynów był taki sam rwetes, krętanina i przygotowania.(...)
 
W każdej chałupie, zarówno u bogacza, jak i u komornika, jak i u tej biedoty ostatniej, przystrajano się i czekano z namaszczeniem, a wszędy stawiano w kącie od wschodu snop zboża, okrywano ławy czy stoły płótnem bielonym, podścielano sianem i wyglądano oknami pierwszej gwiazdy. (…)
 
Tekst 3:
W końcu rozbłysła na niebie wigilijna, załzawiona gwiazdka. Przedtem matka klamkę i moździerz bez ucha popiołem wyczyściła do błysku, Rysiek krzaczynę mizerną z Bielan ukradł i łańcuchem papierowym przyszpecił do końca, ojciec pół litra czystej wódki zdobył, ale dopiero wtedy pokazał, gdy do stołu świątecznie zasiedli.
Przełamali się opłatkiem, ucałowali niezgrabnie, ojciec chrząknął, matka łzę otarła rękawem, szyderczymi głosami, nie wierząc w to, co mówią, pożyczyli sobie dobrego, zaśpiewali „W żłobie leży, któż pobieży”, barszcz z uszkami się przypalił w piecu, ojciec zaklął, aż aniołek z choinki spadł na różowy pysk, potem  dojedli i czekali w milczeniu godziny, kiedy zwierzęta zaczną złorzeczyć po ludzku na swój los.
Tekst 4:
Dnia dwudziestego czwartego grudnia nie wolno było dzieciom pana radcy zaglądać do salonu ani do przyległego pokoju.
Fred i Klara siedzieli skuleni w najbardziej oddalonym kąciku mieszkania i zrobiło im się nieswojo, kiedy zmierzch już zapadł, a świateł, jak to się zwykle działo w dniu wigilii, nie wnoszono. Fred zwierzył się szeptem swojej siedmioletniej siostrzyczce, że już od rana słyszał dobiegające z zamkniętych pokojów szmery i lekkie pukanie, a ciemna postać, która przed chwilą przemknęła przez sień, to na pewno ojciec chrzestny.
Klara aż klasnęła w dłonie z radości i zawołała: — Ciekawa jestem, jaką dzisiaj przygotował dla nas niespodziankę! (…)
Wielka choinka, stojąca pośrodku pokoju, obwieszona była mnóstwem złotych i srebrnych jabłek, a ze wszystkich gałązek zwisały na kształt pąków i kwiatów migdały z cukru, kolorowe cukierki i wiele innych słodyczy. Ale najbardziej zachwyciły dzieci niezliczone świeczki, które jak gwiazdki błyszczały pomiędzy igłami. Drzewko, rozsiewając blask dokoła, zapraszało wprost, by zrywać kwiaty i owoce. Naokoło drzewka wszystko jaśniało wspaniałymi barwami: ileż tu było pięknych rzeczy, któż by to potrafił opisać! Klara spostrzegła śliczne laleczki i sukienkę z kolorowymi wstążeczkami, która wisiała na wieszadle w ten sposób, że dziewczynka mogła ją ze wszystkich stron dokładnie obejrzeć. Klara wołała raz po raz:
— Ach, jaka śliczna sukienka! Czy naprawdę wolno mi będzie ją włożyć?
Fred tymczasem trzy albo cztery razy przegalopował i przekłusował dokoła stołu, próbując nowego kasztanka, który był uwiązany do stołu. Potem zsiadł z konia i powiedział:
— Dzika bestia, ale to nic, już ja sobie dam z nim radę.
Potem zaczął oglądać nowy pułk huzarów. Pięknie odziani w czerwone i złote mundury, przybrani w srebrną zbroję, siedzieli na koniach, które tak błyszczały, jakby były zrobione z czystego srebra.
Test 5:
Wigilia zawsze zaczynała się od zapalenia świeczek na choince. Potem matka nakrywała stół białym obrusem i znosiła potrawy. A potraw było zawsze dwanaście. Najpierw łamaliśmy się opłatkiem, a potem wszyscy siadali wokół stołu. Każdy miał już swoje stałe miejsce przy Wigilii. I każdy starał się tak jeść, żeby, broń Boże, nie poplamić obrusa. Nawet dziadek po troszeczku nabierał na łyżkę, żeby mu nie kapnęło, nie wypadło. I jak nigdy jadł cichutko, nie siorbał, nie mlaskał. Aż go babka chwaliła, nie mógłbyś tak co dzień jeść.
O, to nie był taki zwykły obrus. Jedynie do Wigilii go matka nakrywała. Sama go utkała, wyszyła, z przeznaczeniem, że tylko do Wigilii. A każdy wiedział, ile staranności ten obrus matkę kosztował. Len sama zasiała, i to na najlepszym kawałku ziemi. Zasiała rzadko, aby do każdej łodygi słońce dochodziło. Potem co dzień wychodziła patrzeć, jak rośnie. Ledwo jakiś chwaścik zaczynał z ziemi wyrastać, dobierała mu się od razu do korzenia. Tak że gdy ten len urósł, dorodny był, mówię panu. Sama go sierpem zżęła (…). Sierpem dlatego, żeby nie połamać łodyg. Potem długo sechł na słońcu, potem jeszcze w stodole. A potem związany w wiązki, zabity kołkami, moczył się w Rutce, gdzie najbystrzejszy nurt. I znów sechł. Potem go na międlicy wymiędliła (…). Grubsze czy krótsze włókna od razu odrzucała. A ile potem było jeszcze przebierania, czesania, nie wyobraża sobie pan. Aż zostawała sama pajęczyna. Tak babka mówiła przy każdej Wigilii, że z pajęczyny ten obrus utkany.
Płótno, kiedy już utkała, kilka razy prała i suszyła, prała i suszyła. A było słońce, w słońcu rozścielała na trawie, aby jeszcze bardziej zbielało. Choć trudno sobie wyobrazić, że mogło być bielsze. Całe niemal lato, dzień w dzień, jeśli tylko było słońce, w tym słońcu rozścielała. I dopiero zimą zabrała się do wyszywania. Miał być gotowy na Wigilię, ale wyszywała i wyszywała, tak że był gotowy dopiero na następną. Nauczyła przy tym obrusie i Jagodę, i Leonkę wyszywać. Cały rajski ogród wyszyła. Bogatszy niż się nieraz na obrazkach widzi. Dziadek gdy już sobie podjadł, lubił wodzić palcem po tym wyszywaniu matki. – Tam będziemy – mówił. – Popatrzcie, tam będziemy.
Cośmy jedli na Wigilię? Najpierw po drobinie sera z miętą, jako że pasterze. Potem żur na grzybach z gryczaną kaszą. Pierogi i kapustą i grzybami. Kartofle gotowane w łupinach, z solą. Żur z serwatki na popicie. Pierogi z suszonych śliwek, posypane orzechami, polane smażoną śmietaną. Kluski z makiem. Ryby gotowane czy smażone (…). Potem kapusta z grochem czy sama kapusta lnianym olejem zasmażana. Jeśli sama kapusta, to osobno fasola z miodem i octem. A jeśli z grochem, to już fasoli nie było, tylko bób. Do poskubania. Potem kisiel z żurawin. I na koniec kompot z suszu. Pękaliśmy z najedzenia, jakkolwiek wszystkiego było po trochu. No, a potem szło się na pasterkę. My, dzieci, przeważnie już podsypialiśmy, bo pasterka była o północy. Musieliśmy jednak iść. Wtedy dopiero gasiło się świeczki na choince. Powiem panu, dla mnie nie potrawy, tylko te świeczki jakby potwierdzały, że to Wigilia. Gdy tak się paliły, gotów byłem we wszystko uwierzyć. Wierzyłem w ten obrus matki i w to, co mówił dziadek, że tam będziemy, kiedy wodził palcem po tym wyszywaniu. Czasem nawet wydawało mi się, że już tam jesteśmy.
II Podaj autora i tytuł opisywanej książki.
Opis 1:
Książka tego autora ma już prawie 200 lat. Ten moralitet utrzymany w stylu wiktoriańskim ciągle cieszy się ciągle powodzeniem. Książka jest lekturą w szkole podstawowej. Autor napisał tę książkę, by spłacić swoje długi i nie przypuszczał, że stanie się takim „hitem”. Na podstawie książki powstał film, można także obejżeć spektakl teatralny na jego motywach.
Opis 2:
Akcja książki rozgrywa się tuż przed Wigilią. Głównym bohaterem jest mężczyzna po trzydziestce, który przeczuwa, że utraci pracę. Z powodu śnieżycy bierze dzień urlopu. Ten dzień zmienia jego życie, a czytelników, zmusza do refleksji.
 
III Podaj autora cytatu / wiersza.
 
Cytat 1:
I pomyśl, jakie to dziwne, że Bóg miał lata dziecinne, matkę, osiołka, Betlejem.
 
Cytat 2:
Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony…
 
Cytat 3:
Przyszła nareszcie chwila ciszy uroczystej, Stało się – między ludzi wszedł Mistrz – Wiekuisty
Cytat 4:
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie,
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata płynie
kolęda na okarynie:
Lulajże, Jezuniu...
 
Cytat 5:
Szczęśliwa nocy,
w którą się nam rodzi dzień jasny,
światło wszystkiemu stworzeniu,
I w której brudach i okropnym cieniu
słońce jaśniejsze
nad codzienne wschodzi.
                                                                                                                Powodzenia :)